Skoro cały czas mowa o "ostatnich, prawdziwych wakacjach"*, to pozwolę sobie kontynuować. Wspomniałam, że na wenecko-toskańskim road tripie się nie skończyło i tak właśnie było. Drugi - dłuższy i dalszy - zaprowadził nas finalnie aż do... Rzymu! Bo przecież wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, nie?
A co było wcześniej - dowiecie się właśnie w tym wpisie.
*jak ktoś jeszcze nie wie o co chodzi - zapraszam do wpisu "Wenecja moim okiem"
Chorwacja - dla kogo?
Z Polski wyruszamy nocą, na miejscu kwaterujemy się w apartamencie w malutkim miasteczku Vinkuran. Celem tegorocznego pobytu w tym kraju było przede wszystkim morze. Dla osób, które kochają pływać, a pływanie z maską i rurką nie jest im obce - Chorwacja wydaje się być idealna. Blisko, tanio i całkiem fajnie. Przezroczysta woda to na pewno chorwacki atut, dzięki któremu można śmiało podglądać morskie życie.
Chociaż są też mniej przyjemne aspekty, których mieliśmy (nie)przyjemność doświadczyć w tym roku.
Tajemnicze, ogromne meduzy - czy warto się bać?
To był mój nie wiem 4? 5? raz w Chorwacji i do tej pory nie spotkałam czegoś takiego. O czym mowa? A no o meduzach. Chociaż myśląc meduza zazwyczaj wyobrażamy sobie małe, oczywiście parzące "żyjątko". Tym razem było inaczej. To było MON-STRUM. Unosiło się na wodzie, pływało pod wodą, leżało na plaży i przede wszystkim - budziło ogromne zainteresowanie wszystkich turystów. Tak naprawdę to nie byliśmy do końca pewni co to, bo nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o meduzach gigantach. Żeby nie było, że opowiadam niestworzone historie - są dowody (!) :
Ja (panikara numer jeden) oczywiście nie mogłam przełamać strachu i nie wchodziłam do wody pierwszego dnia, bo przecież w każdym momencie fala może narzucić na mnie to obrzydlistwo, no nie? Pozostali kompani wyprawy byli równie zdezorientowani i lekko wystraszeni, jednak podjęli próby wchodzenia do wody - oczywiście ostrożnie i z oczami dookoła głowy. Podobno głębiej ślad po nich ginął, ew. jakaś jedna, zagubiona, ale na otwartej przestrzeni nie było problemu z ich dostrzeżeniem. Mnie to jednak nie przekonało - mogli mówić co chcieli - mnie nie namówią. Wytrzymałam nie wchodząc do wody - po cichu licząc, że może to jakiś przypływ i jutro będzie po sprawie. Czy było? A no nie. Może przy brzegu było ich już mniej, więc odważyłam się wejść, ale przyznam, iż było to dla mnie nie lada wyzwanie i pokonanie własnego lęku.
Ja (panikara numer jeden) oczywiście nie mogłam przełamać strachu i nie wchodziłam do wody pierwszego dnia, bo przecież w każdym momencie fala może narzucić na mnie to obrzydlistwo, no nie? Pozostali kompani wyprawy byli równie zdezorientowani i lekko wystraszeni, jednak podjęli próby wchodzenia do wody - oczywiście ostrożnie i z oczami dookoła głowy. Podobno głębiej ślad po nich ginął, ew. jakaś jedna, zagubiona, ale na otwartej przestrzeni nie było problemu z ich dostrzeżeniem. Mnie to jednak nie przekonało - mogli mówić co chcieli - mnie nie namówią. Wytrzymałam nie wchodząc do wody - po cichu licząc, że może to jakiś przypływ i jutro będzie po sprawie. Czy było? A no nie. Może przy brzegu było ich już mniej, więc odważyłam się wejść, ale przyznam, iż było to dla mnie nie lada wyzwanie i pokonanie własnego lęku.
Wśród naszej czwórki te gigantyczne meduzy to nie meduzy, a baniole. Skąd nam się to wzięło? "Plaża", którą sobie upatrzyliśmy i na której po raz pierwszy je zobaczyliśmy - położona była nieopodal miasteczka Banjole (zobaczcie sobie na mapce z początku wpisu). I tak nam zostało do dziś - gdy tylko wspominamy ten wyjazd - baniole są numerem jeden wśród opowieści!
Jeśli ktoś zada Wam kiedyś pytanie "Ogromne meduzy w Chorwacji - co to jest?" - możecie śmiało odpowiedzieć, że baniole :)!
Jeśli ktoś zada Wam kiedyś pytanie "Ogromne meduzy w Chorwacji - co to jest?" - możecie śmiało odpowiedzieć, że baniole :)!
Summa summarum, od właścicieli domku dowiedzieliśmy się, że owszem są to meduzy, jednak podobno niezbyt "groźne". Co by nie mówili - zderzenie czołowe z taką "potworą" na pewno nie należałoby do najmilszych! W późniejszych dniach upatrzyliśmy sobie już stałe miejsce (widoczne na zdjęciach z początku wpisu) - skały plus wejście do wody od razu na głębię i muszę przyznać, iż tam było dużo lepiej. Raz na jakiś czas zobaczyło się jakąś baniolę, a tak to można było bezstresowo (!) podziwiać różnokolorowe rybki. Kolory wody przepiękne!
Oczywiście nie samym morzem człowiek żyje - bez wieczornych wycieczek się nie obyło.
Zapraszam też do inncyh wpisów:
Istria - co warto zobaczyć?
My odwiedziliśmy Pulę i Rovinj.
#1 Pula - zwiedzanie i zabytki
Pula, położona w głębokiej zatoce - jest największym miastem półwyspu Istria. Jej głównymi zabytkami są amfiteatr, łuk Sergiusza oraz Świątynia Augusta. Są też ciekawe bramy, Ratusz i Katedra.
Kilka ujęć z Puli (chociaż trudno tutaj o zdjęcia na których nie ma pozujących osób ) - głównie amfiteatr. Swoją drogą mógł on pomieścić aż 23 tys. widzów, co czyni go szóstym co do wielkości obiektem tego typu na świecie. Jest również jednym z najlepiej zachowanych obok Koloseum w Rzymie (o tym być może już w następnym wpisie!) i Al- Dżamm w Tunezji. (źródło: Wikipedia)
Zwiedzanie Amfiteatru jest płatne - dorośli: 50 kun, studenci/uczniowie: 25 kun.
Świątynia Augusta:
Łuk Sergiusza - nazywany przez Chorwatów złotą bramą, wzniesiony k. 30 r.p.n.e.
#2 Rovinj - piękno Istrii
Rovinj, czyli urokliwe miasteczko z milionem urzekających knajpek z widokiem na morze. Zachwyca Starówką oraz kamieniczkami z czerwonymi dachami. Nie bez powodu nazywają Rovinj najpiękniejszym miastem półwyspu. Zobaczcie sami:
Co do samych zabytków - znajdziecie tam m.in. królującą nad miastem Katedrę Św. Eufemii (zdjęcia poniżej) czy pozostałości murów miejskich.
#pornfood musi być! Jako, że jestem osobą nierybną - na moim talerzu tym razem zagościł akurat indyk. Niby nic i pewnie nie dodałabym tego zdjęcia, gdyby nie fakt, że był to najlepszy filet z indyka jaki jadłam! Mniam!
#pornfood musi być! Jako, że jestem osobą nierybną - na moim talerzu tym razem zagościł akurat indyk. Niby nic i pewnie nie dodałabym tego zdjęcia, gdyby nie fakt, że był to najlepszy filet z indyka jaki jadłam! Mniam!
Tradycyjnie - do następnego!
dyrdymała.
dyrdymała.
PS. Jak już dwie osoby mówią, że fajnie się "Ciebie czyta" - to wiedz, że coś się dzieje! A co? A no Dyrdymała się rumieni! ;)
W końcu znalazłam! Czyta się świetnie i zdjęcia cudowne, aż się chce rzucić to wszystko i ruszyć gdzieś w drogę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się! ... i oczywiście zapraszam częściej :)
UsuńNoooo, ja jestem za!
Naprawdę fajnie się czyta :)
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejny wpis!
Czekaj, czekaj! Znowu się gdzieś spóźnię, bo będę szykować wpis (z cyklu #jestęblogerę)!
UsuńTe meduzy robią wrażenie!
OdpowiedzUsuńByłam, widziałam, potwierdzam - jest pięknie! JUż na samą myśl o Rovinj robi mi się ciepło na serduchu :) tylko meduz nie spotkaliśmy takich!
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie był ewenement! :) Tyle razy w Chorwacji byłam ja czy mój tata, a takie COŚ widzieliśmy pierwszy raz... ale przynajmniej jest co wspominać.
UsuńAle mi ochoty na podróże narobiłaś!
OdpowiedzUsuńTo co, kiedy najbliższa ;)?
UsuńPieknie tam jest, prawda? Super zdjęcia. Byłam na tej trasie ;) zachwycił mnie Split i jeziora Plitvickie, a także wyspa Hvar :) cudne plaże...
OdpowiedzUsuńOj tak, bajecznie! Jestem ogromną fanką całej Chorwacji. Chociaż wyspa Hvar, którą już niejednokrotnie mi polecano - dalej pozostaje nieodwiedzona. Muszę w końcu to zmienić :). O Plitvickich i Splicie nawet powstały odrębne wpisy, bo też zostałam oczarowana.
UsuńNa widok banioli aż mi ciarki przeszły- też pewnie bym do wody nie wchodziła! A jakie były duże? jak głowa człowieka?- bo moja wyobraźnia szaleje ;)
OdpowiedzUsuńA Pula prześliczna- najfajniej włóczyć się malowniczymi uliczkami.
Hmmm... większe! Myślę, że średnica minimum taka jak duży talerz obiadowy.
UsuńAle bajecznie tam :) Nie wiem kiedy w końcu uda nam się tam dotrzeć, ale nadejdzie ten czas :)
OdpowiedzUsuńOj tak, Chorwacja jest cudowna :). Oby!
UsuńBleeeh, takich morskich potworów jeszcze nie widziałam. Jakieś tam małe meduzki i owszem, ale te kreatury to już jest przegięcie. Na bank siedziałabym na brzegu :) Piękne, nieco podniszczone kamienice nad wodą w Rovinj - mój klimat! W ogóle piękna Chorwacja, wyjazd musiał być z pewnością udany!
OdpowiedzUsuńHaha, miałam takie same odczucia! Oj tak, ja w Rovinj się wręcz zakochałam :).
UsuńWłaśnie jestem w Rovinj. Szukałem informacji czy meduzy, które tu są mogą poparzyć. Mowa o małych meduzkach bardziej w owalnej formie
OdpowiedzUsuńSłyszałem, że Istria to chorwacka Toskania i nie była to przesada. Faktycznie można się pomylić. Ja uwielbiam klimat Chorwacji, bardzo ładnie tam, urokliwe uliczki, architektura i połączenie morza oraz gór zapiera dech w piersiach. Jak ktoś wybiera się do Chorwacji w rejon Istria polecam poczytać na https://istria.pl/ o tym, co tam warto zobaczyć :)
OdpowiedzUsuń