Cześć i czołem !
Maj spędziliśmy w rozjazdach, bo korzystając ze świąt przypadających na ten miesiąc - tak jak wspominałam w poprzednim wpisie - udało nam się "zaliczyć" aż dwa dłuższe* wyjazdy. Po pierwsze: wyprawa Poznań/Berlin, o której powstały już dwa wpisy (o naszym poznańskim spacerze i o miejscach, które trzeba odwiedzić spędzając weekend w tym mieście, chociaż ciągle zalega mi jeden krótki o Berlinie). Po drugie: najnowszy wyjazd, kiedy to w trzy dni odwiedziliśmy trzy kraje. Muszę przyznać, że stajemy się mistrzami wyjazdów spontanicznych. Majówka w Poznaniu z początku miała być majówką w Austrii (o tym możecie doczytać tutaj), a ten wyjazd nie odbiegał spontanicznością od poprzedniego. Może była mniejsza rozbieżność jeśli chodzi o początkową destynację, bo Wiedeń cały czas był brany po uwagę, ale decyzja o noclegu i tym jak to wszystko ma wyglądać - zapadła dzień przed.
*długie to byłoby zbyt dużo powiedziane, a mówiąc dłuższe - mam na myśli dłuższe niż jednodniowe wypady za miasto
Pomysł na majówkę
Przechodząc do rzeczy - na zwiedzanie mieliśmy 4 dni, a w zasadzie to mniej, bo jeszcze trzeba było dojechać. Wyjechaliśmy w nocy środa-czwartek. Nocleg wykupiliśmy w Czechach, bo tak było najtaniej. Miejscowość, w której się zatrzymaliśmy to Hodonin - małe przygraniczne miasteczko. Położone jest centralnie na granicy Słowacja/Czechy, ale też nieopodal granicy austriackiej - zresztą co ja będę gadać (a raczej pisać) - łapcie mapkę:
źródło: google.pl
Po tym jak już odpoczęliśmy po męczącej i bezsennej nocy spędzonej w trasie - stwierdziliśmy, że tego dnia pokręcimy się tylko po Hodoninie. Nie było tam wiele do zwiedzania, ale pochodziliśmy trochę po Rynku i okolicach. Zrobiłam całe jedno zdjęcie:
Hodonin - czym zaskoczyli nas Czesi?
W brzuchach burczy, więc trzeba znaleźć jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy zaspokoić głód. Restauracje można było policzyć na palcach jednej ręki, a wybór padł na taką, o której ktoś z Polski wspomniał w internetach. I tutaj pojawiło się moje, a w zasadzie to nasze - pierwsze zaskoczenie Czechami, a żeby nie generalizować - Hodoninem i okolicami, ale dla wygody będę pisała: Czesi. O czym mowa? A no o tym, że Czesi nie znają angielskiego i dogadanie się z nimi gdziekolwiek - czy to w knajpie czy w sklepie - graniczy z cudem. Serio! Moglibyście powiedzieć, że przecież można po polsku - uwierzcie mi: próbowaliśmy. Nie można. Kombinacją: polskiego, angielskiego i migowego jakoś podołaliśmy, chociaż nie powiem - byłam bardzo zaskoczona - szczególnie, że byli to w większości młodzi ludzie.
Kontynuując tematykę Hodonina, ale przeskakując o kilka dni - w sobotę wieczorem, po powrocie z całodniowej wyprawy - postanowiliśmy wybrać się na kolację i piwo (po raz kolejny do "naszej", sprawdzonej już restauracji). I tutaj pojawia się kolejny szok - piątek wieczór, a Hodonin śpi. Dosłownie. Na ulicy żywej duszy! Niewiele miejsc było otwartych - znaleźliśmy kebaba i kręgielnie, no i knajpę do której szliśmy. Wszystko inne zamknięte, a ludzi na ulicach brak. Doszliśmy do wniosku, że ta restauracja, a w zasadzie to i minibrowar (chyba przede wszystkim) to najprawdopodobniej jedyne miejsce, gdzie w mieście coś się dzieje i gdzie w ogóle są ludzie.
Tak jak mówiłam - nie mieliśmy w planach zwiedzania Czech - stąd też nie ma fotorelacji, a jedynie moje wrażenia na temat miasteczka, w którym się zatrzymaliśmy.
Pierwszy pełny dzień postanowiliśmy poświęcić Wiedniowi, bo tak naprawdę to właśnie on był głównym celem naszej wyprawy, ale o tym już w kolejnym wpisie. Obiecuję też więcej zdjęć. #staytuned
Pozdrawiam!
Dyrdymała.
PS. Czy naprawdę nikt nie wie jak mogłabym pozbyć się pojedynczych liter na końcu linijek (i, w, o itd.) ? #help
Pomysł na majówkę
Przechodząc do rzeczy - na zwiedzanie mieliśmy 4 dni, a w zasadzie to mniej, bo jeszcze trzeba było dojechać. Wyjechaliśmy w nocy środa-czwartek. Nocleg wykupiliśmy w Czechach, bo tak było najtaniej. Miejscowość, w której się zatrzymaliśmy to Hodonin - małe przygraniczne miasteczko. Położone jest centralnie na granicy Słowacja/Czechy, ale też nieopodal granicy austriackiej - zresztą co ja będę gadać (a raczej pisać) - łapcie mapkę:
Hodonin - czym zaskoczyli nas Czesi?
W brzuchach burczy, więc trzeba znaleźć jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy zaspokoić głód. Restauracje można było policzyć na palcach jednej ręki, a wybór padł na taką, o której ktoś z Polski wspomniał w internetach. I tutaj pojawiło się moje, a w zasadzie to nasze - pierwsze zaskoczenie Czechami, a żeby nie generalizować - Hodoninem i okolicami, ale dla wygody będę pisała: Czesi. O czym mowa? A no o tym, że Czesi nie znają angielskiego i dogadanie się z nimi gdziekolwiek - czy to w knajpie czy w sklepie - graniczy z cudem. Serio! Moglibyście powiedzieć, że przecież można po polsku - uwierzcie mi: próbowaliśmy. Nie można. Kombinacją: polskiego, angielskiego i migowego jakoś podołaliśmy, chociaż nie powiem - byłam bardzo zaskoczona - szczególnie, że byli to w większości młodzi ludzie.
Tak jak mówiłam - nie mieliśmy w planach zwiedzania Czech - stąd też nie ma fotorelacji, a jedynie moje wrażenia na temat miasteczka, w którym się zatrzymaliśmy.
PS. Czy naprawdę nikt nie wie jak mogłabym pozbyć się pojedynczych liter na końcu linijek (i, w, o itd.) ? #help
Czechy są wspaniałe! :) Polecam odwiedzić Zoo w Libercu. Jest przepiękne i mieści się w środku miasta :)
OdpowiedzUsuńZ pewnością wezmę to pod uwagę planując kolejny wypad do Czech. Chociaż miejsce numer jeden na mojej liście zajmuje Praga, której jeszcze nie udało mi się zobaczyć.
UsuńLubię Czechy :) z miłą chęcią pojechałabym kolejny raz- może niekoniecznie Hodonin :D
OdpowiedzUsuńOj tak, chociaż muszę przyznać, że Hodonin stanowi idealną bazę wypadową!
UsuńJeszcze mnie tam nie było ;) Znaczy w Czechach.
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą :)
Usuń